Obejrzałam właśnie ostatni odcinek piątego, finałowego sezonu "Wspaniałej Pani Maisel". Ogólnie odcinek bardzo dobry, zdecydowanie najlepszy z całego sezonu, który i tak nie był doskonały, ale wydaję mi się, że jest to finał, na który zasłużyła sobie główna bohaterka. Cieszę się, że postać Lenny`ego Bruce`a pojawiła się w ostatnim odcinku, choć inaczej wyobrażałam sobie zakończenie jego wątku, to po przeczytaniu wypowiedzi głównych twórców serialu o tym, dlaczego postanowili go przedstawić w taki, a nie inny sposób, czyli omijając jego śmierć, a bardziej skupiając się na upadku jego kariery - jestem w stanie zrozumieć ich zamysł.
Oczywiście kluczowy moment odcinka, kiedy Midge odważnie postanawia znów zawalczyć o siebie i ryzykując swoją karierą pokazuje egocentrycznemu Gordonowi Fordowi na co ją naprawdę stać - jeszcze nigdy nie byłam z niej taka dumna :D
I to zakończenie wydaje się otwarte - zarówno Midge, jak i Susie osiągnęły gigantyczny sukces, ale czy są prawdziwie szczęśliwe? No właśnie... No, ale grunt, że ich przyjaźń przetrwała i pomimo różnych niesnasek wciąż są dla siebie ważne.
Czuję lekki niedosyt, ale i tak nie czuję się rozczarowana. Będę na pewno tęsknić za tym serialem.
To była super przygoda. Ostatni odcinek był emocjonujący. Szkoda tylko Larrego...
Chociaż szalenie bym chciała, niestety nie podzielam entuzjazmu. Ostatni sezon wymęczył mnie okrutnie, a już wcześniejsze oglądałam z lekkim zgrzytaniem zębów i zażenowaniem. Chyba mój największy problem polegał na tym, że z żadną z postaci nie potrafiłam nawiązać bliższej relacji. Jedyną postacią jaką polubiłam była Sophie Lennon, cała reszta była mi zwyczajnie obojętna. Główna bohaterka, w mojej opinii, nie posiada absolutnie żadnych interesujących czy odkupiających ją cech, Od jej dowcipu bardziej intrygowało mnie jej poczucie stylu. Chociaż nie zawsze trafione, bo naprawdę - pracując w klubie burleski mogła postawić na dużo ciekawsze i odważniejsze stroje niż pogrzebowe małe czarne. Przez wszystkie pięć sezonów miałam nieustannie wrażenie zmarnowanego potencjału chociaż mam absolutną świadomość, że jestem w mikroskopijnej mniejszości. Niemniej bardzo się cieszę, że innym ten serial przypadł do gustu.
Właściwie to się z Tobą zgadzam. Choć polubiłam serial za jego styl, klimat, powrót do lat 60. i dzięki temu oglądałam go do końca to uważam, że ten serial zatrzymał się po pierwszych dwóch sezonach. Momentami miałam wrażenie, że ostatnim sezonom brakuje jakiegoś polotu, tego "czegoś", co miały właśnie pierwsze sezony. A co do bohaterów i odnajdywania jakiś pozytywnych aspektów to muszę przyznać, że zaskoczyła mnie postawa ojca Midge, Abe'a Weissmana, który w jednym z ostatnich odcinków, podczas męskiego spotkania z przyjaciółmi zwierzył się z tego, jak bardzo żałuje, że nie doceniał wcześniej swojej córki, że błędem było nieprzeznaczanie dla niej wystarczającej uwagi, którą wolał przerzucać na syna. W końcu dotarło do niego, jak bardzo na to nie zasługiwała, a mimo to jest z niej dumny, pełen podziwu za to, czego dokonała.
Paradoks tej sytuacji polega w mojej opinii na tym, że gdyby Abe rzeczywiście traktował swoją córkę jako kogoś, kto może być ewentualnie równy jego osobie, to Pani Maisel prawdopodobnie obrałaby zupełnie odmienną ścieżkę kariery niż bycie prekursorką dla innych komediantek. Jego szowinizm jest właściwie fundamentalny dla ukierunkowania jej postaci, a jego zmiana myślenia, choć godna pochwały, wydaje mi się nieco zbyt bajkowa.
A moim zdaniem zmiana jego sposobu myślenia została właśnie pokazana bardzo wiarygodnie. Za absurdalne natomiast uważam to, jak Joel postanowił zaryzykować całe swoje życie, żeby rozwiązać problem Midge z mafią (w ogóle całe to zaostrzenie relacji z mafiosami było kompletnie niepotrzebne).
A co twórcy powiedzieli o Lennym? Bo dla mnie to, jak została potraktowana jego postać i jego relacja z Midge to były jedne z największych rozczarowań tego i tak słabego sezonu.
"Lenny'ego Bruce'a zobaczyliśmy w serialu po raz ostatni w 1965 roku, czyli na jakiś rok przed śmiercią i na totalnym dnie w każdym aspekcie. Serial nie pokazał jednak reakcji Midge na jego śmierć – temat pozostał pominięty. Dlaczego tak zdecydowano?
— Wszyscy wiedzą, że umarł. Wiedzą, jaki był jego smutny koniec. Zamiast tego chcieliśmy pokazać jego upadek. I dlatego zaczęliśmy [finał] w taki sposób, w jaki to zrobiliśmy… A jeśli zobaczymy jego upadek [rozgrywający się] bardziej na scenie, wiąże się to nieco bardziej tematycznie z podróżą Midge. A to zdjęcie, przedstawiającego go nagiego i martwego w swojej łazience, które jest swego rodzaju kultowym i przerażającym obrazem, było tak wypalone w naszych mózgach, że myśleliśmy: "Nie oglądajmy go w takim stanie. Zamiast tego zobaczmy upadek jego pracy, jego wielkiego umysłu i wielkiego talentu" – powiedziała Amy Sherman-Palladino".
To jest wypowiedź jednej z twórczyń serialu na temat ich podejścia do postaci Lenny'ego Bruce'a.
Dziękuję, nie wiedziałam, że to prawdziwa postać.
W sumie dosyć dziwny zabieg scenarzystów, zrobienie jednym z ważnych bohaterów prawdziwej postaci, a nie kogoś inspirowanego.
Zgadza się, Lenny Bruce to prawdziwa postać, jego poczynania w serialu w większości zgadzają się z tym, czego doświadczył w rzeczywistości - chociażby jego słynny występ w Carnegie Hall faktycznie miał wtedy miejsce. Jeżeli intryguje Cię jego postać to polecam film "Lenny" Boba Fosse'a z Dustinem Hoffmanem w roli głównej. A wracając do serialu to był to dość ciekawy pomysł na wprowadzenie postaci Lenny'ego w życiu fikcyjnej Midge Maisel. Uważam też, że Luke Kirby świetnie go zagrał, szkoda jednak że jego postać nie była aż tak rozbudowana, w szczególności w ostatnim sezonie.