Jeśli spojrzy się na ten film tylko i wyłącznie pod względem kinowym, to okaże się, że jest to kolejny marketingowy gniot dla Amerykanów. Heroizm, odwaga, głupota, poświęcenie, tragedia, wszystko wyolbrzymione i przesadzone do niebotycznych rozmiarów - tylko po co? Mamy się popłakać, czy zastanowić - naprawdę sam nie wiem, bo u mnie to raczej wywołuje jakąś taką frustrację.
Everest nie jest dla każdego, ale nie ma co zbytnio krytykować ludzi z tzw. komercyjnych wypraw. Jednak w tym filmie na siłę pokazano, że jest to złe. Moim zdaniem spłycono zasadniczy wątek, bo nie chcę mi się wierzyć, żeby byli to ludzie z ulicy, głupcy, czy szaleńcy porywający się z motyką na księżyc (a tak to mniej więcej wygląda). Na Everest musisz mieć jakieś doświadczenie! Ich wina leży raczej w pechu i przykrym zbiegu niesprzyjających okoliczności. Dlatego przegrali.
A jeśli już weźmiemy pod uwagę zarzuty kierowane pod adresem autora tegoż bestsellera - J. Krakauera - to już jedno się nasuwa, to że jest to istna bujda. Facet przypisał sobie najlepszą rolę w tym dramacie i to jego oklaskują, a ponoć (o czym można szerzej poczytać) jest to niezasłużona chwała. Ten Kazachski Polak (mam na myśli "naszego" Lukasa, który grał Anatolija Boukreeva) miał się wykazać zupełnie innymi cechami niż mu to przypisują.
Dlatego nie da się tego filmu spokojnie obejrzeć, ani ocenić, tym bardziej jeśli wcześniej choć trochę czytało się o tej historii. Amerykańska komercja przebiła wszystkie możliwe plusy, pozostawiając wielki niesmak. Nawet ten Everest wydaje się być jakiś sztuczny.