Recenzja wyd. DVD filmu

Death Race: Wyścig śmierci (2008)
Paul W.S. Anderson
Jason Statham
Joan Allen

Wysokooktanowa wojna gladiatorów z więziennego koloseum

"Death Race: Wyścig Śmierci" to wysokooktanowe widowisko, pełne efektów specjalnych, doskonale zawężonych i ograniczających się do budzących respekt i rozsadzających zmysł wzroku i  słuchu: scen
Gdy istota społeczeństwa jako jedności chyli się ku upadkowi bez względu na obszar, w którym do takich zdarzeń dochodzi, jak z najbardziej obskurnych zakamarków, wychodzą na światło dzienne ukrywane pierwotne żądze i tłumione pod maską codzienności ludzkie pragnienia. Wzrasta przestępczość, zaczyna królować chaos. Wioski, miasteczka i w końcu gigantyczne metropolie chylą się ku upadkowi. Nastanie czas, w którym ludzkość stracie znaczenie, jakikolwiek ład ulegnie kolapsowi. Będzie królować anarchia wyznająca dewizę, w której "własność jest kradzieżą", a Rządy jak to Rządy nie będą mogły sobie z tym poradzić. Pojawią się potężni oligarchowie i ich Korporacje, które w zamian za ogromny zysk wyposażą kraje w więzienne molochy, którymi i tak będą rządzić twardą ręką. Można się spodziewać, że ciągły napływ świeżego "mięcha" w postaci osadzonych różnego sortu nasunie pewien pomysł. A może by tak wykorzystać skazanych i zrobić z ich udziałem krwawe telewizyjne show, które oglądałoby miliony osób i które napełniłoby kabzy korporacyjnych pasibrzuchów?

"Death Race: Wyścig Śmierci" rzeczywiście opisywał sytuację amerykańskich ziem w okolicy 2012 roku, gdzie w jednym z wielu mocarnych i obwarowanych kompleksów więziennych: Terminal Island, stworzono Wyścig Śmierci, ku uciesze spragnionej "chleba i igrzysk" populacji USA. Czas zapiąć pasy, wcisnąć pedał gazu, załadować nitro,  a następnie najechać na tarcze aktywujące dodatkowe opcje dla wozu jak z czasów post-apokalipsy i wygrać wyścig, który i tak niedbały żadnych szans w uzyskanie przepustki na wolność. Czy aby na pewno?



Nie oszukujmy się, Jason Statham to najważniejsza osoba w niniejszej produkcji, a było w niej naprawdę wiele ciekawych charakterów, począwszy od bardzo istotnego, będącego jak głos rozsądku dla Jensena i wsparcie bagażem doświadczenia: "Coacha" (Ian McShane), przez "Karabin" Joe'a (Tyrese Gibson), którego pojedynki opancerzonymi jak płytami grobowymi pojazdami  z legendarnym Frankensteinem oraz owocna współpraca przy zniszczeniu zupgradowanej ciężarówki zabijającej uczestników wydarzenia, ot tak jeden za drugim, były kwintesencją jazdy bez trzymanki i akcji na wysokim poziomie; a skończywszy na upajającej się swoją niezależnością i wielkością wrednej  Hennessey (Joan Allen), dla której liczyło się  tylko to by nikt nigdy nie wygrał Wyścigu Śmierci i nie opuścił murów Terminal Island, gdyż liczy się tylko zysk i oglądalność. Jason Statham nie dość, że fizyczne praktycznie zawsze jest w formie, a wygląda na ulicznego wojownika, któremu lepiej nie stawać na drodze, to  również doskonale sprawdza się jako aktor grający w dynamicznych, pełnych akcji i scen walk – czyli klasycznego "mordobicia" produkcjach. "Death Race: Wyścig Śmierci" to dla tego artysty jedna z najlepszych ról, które zagrał w swojej liczącej ponad 30 dzieł długoletniej karierze, a tu wcielił się w nie byle kogo. Stał się Jensenem Amesem – byłym kierowcą rajdowym i skazanym, który po poznaniu Suzy (Janaya Stephens) zerwał z przeszłością i dla niej stał się zupełnie innym człowiekiem. To, co się później wydarzyło, zmieniło jego podejście do ludzi. Na jego oczach zabito mu żonę, a kilkumiesięczne dziecko porwano. Morderca pozbawił go przytomności, ubrudził krwią jego ukochanej, a do prawej dłoni włożył narzędzie zbrodni, którym się posłużył. W ten sposób Ames stał się zabójcą, którym nigdy nie był, a dopiero za takiego miał być postrzegany. Publiczność żądała powrotu Frankensteina. Żyła pragnieniem kolejnych "Igrzysk" z jego udziałem. Dla Hennessey była to perfekcyjna sytuacja. Przecież nikt nie wiedział, kto kryje się za grubą, pomarszczoną stalową maską, kim jest ten, kto wygrał już cztery razy, a miał wygrać  i piąty – upragniony bilet na wolność. Teoretycznie mógł być to nawet strażnik czy inny więzień, a dyrektorce byłoby to wszystko jedno. Frankenstein tajemniczo by zginął, przy czym znowu by powrócił, aż kobieta wpadłaby we własne sidła.

 

Joan Allen wypadła wyjątkowo dobrze w roli apodyktycznej i surowej "szefowej" Terminal Island. Owszem, jako szczupła osoba o smukłej twarzy, którą okalały dopasowane proste blond włosy i podkreślał surowy "dyrektorski" żakiet, Hennessey wzbudzała szacunek, lecz czegoś w niej mi brakowało. Zastanawiam się czy w jej obrazie nie było  zbyt typowej zachłanności i bezwzględności osoby piastującej wysokie stanowisko, której jedyną siłą jest po prostu władza. Chyba tak miało być, ponieważ to jak skończyła ta, która mogła w każdej chwili zadecydować o losach wyścigu i upajać się swoją potęgą i pozycją, to wie chyba każdy kto oglądał ów film.



"Death Race: Wyścig Śmierci" to wysokooktanowe widowisko, pełne efektów specjalnych, doskonale zawężonych i ograniczających się do budzących respekt i rozsadzających zmysł wzroku i  słuchu: scen wyścigu i związanych z tym eksplozji wypełniających dosłownie cały kadr. Jednym słowem, jest to specyficzne dzieło, tylko dla fanów tego rodzaju kina akcji niczym podrasowanego "Need For Speeda", umieszczonego w surowym więziennym klimacie, opartym na scenariuszu z produkcji "Wyścig Śmierci 2000" z 1975r.

Tego jak w środku i na zewnątrz wyglądały pojazdy – bo zwyczajnymi autami nazwać ich nie można było – nie spodziewał się chyba nikt póki nie obejrzał niniejszego filmu. To czym poruszał się Frankenstein (Jason Statham), Patchenko (Max Ryan) i inni uczestnicy Wyścigu, można porównać do pojazdu zrodzonego z metalu i tytanowych płyt, którymi okryto jego trzon gdzieś głęboko w piekielnych czeluściach. Nie chcę zestawić ich z autami z  filmu "Mad Max 2 – Wojownik Szos" bo to zupełnie inne czasy, inne okoliczności. Te ścigające się na Terminal Island przypominały tubalne wozy przystosowane do rozjeżdżania hord Zombie.

Najbardziej ironiczną i niepotrzebną postacią był strażnik i jednocześnie przydupas Hennessey: Ulrich. Film mógłby się obejść i bez niego. Jako postać niczego nie wniósł, a Jason Clarke go grający został w produkcję nie potrzebnie zaangażowany.

Podsumowując "Death Race: Wyścig Śmierci" warto zapytać: kto był zatracony w żądzy krwi i szaleństwie? Widzowie oglądający zmagania więźniów czy sami więźniowie wierzący, że poprzez skompletowanie pięciu zwycięstw w końcu uda im się wyjść kiedyś na wolność. Nie chciałbym żyć w czasach, w których w taki sposób decydowalibyśmy o życiu innych, my jako pragnący "chleba i igrzysk" obserwatorzy.
1 10
Moja ocena:
9
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Widząc Rogera Cormana wśród producentów filmu "Death Race: Wyścig śmierci", najzupełniej w świecie... czytaj więcej
Jason Statham znany jest z różnorodności odgrywanych ról. W "Ghosts of Mars" grał łysego twardziela z... czytaj więcej
Nie liczyłem na wiele - chciałem Forda Mustanga, Forda Mustanga z CKM-em na masce i Forda Mustanga z... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones